Rozdział 5
Rozparłam się na wielkiej miękkiej kanapie i
patrzę na telewizor. Kamery zostały włączone na mój rozkaz. Wszystko oprócz
MOJEGO kawałka ogrodu rejestrują. Widzimy dosłownie każdą rzecz jaka się dzieje na
naszym terenie. Paure za chwilę zostanie wypuszczony, martwię się o niego.
Uwielbiam tego psa. Jednak wiem, że jest on specjalnie wyszkolony oraz ma
magiczne moce. Poradzi sobie, musi. Jeżeli nie, to ja wkroczę do akcji. NIKT mnie nie powstrzyma. NIKT się nie ośmieli. NIKT nie ma wystarczająco dużo siły.
Nie obchodzą mnie konsekwencje.
Zaczyna się. Paure wypuszczony niby na zwykły spacer,
tak ma to wyglądać. Chodzi, węszy. Jego orzechowe futro lśni w promieniach
porannego słońca. Wygląda tak pięknie a zarazem groźnie. Wszyscy nas do siebie porównują.
Mamy taki sam kolor włosów/futra, identycznie granatowo-czarne oczy. Gdy trzeba
ostre pazury oraz kły. Wszyscy mówią, że gdy gotujemy się do ataku, wyglądamy olśniewająco
pięknie, groźnie, przerażająco. Mówią, że razem jesteśmy nie do pokonania.
Sądzę, iż to wszystko jest prawdą. Oprócz mojego wyglądu, nie wiem jak wyglądam
kiedy mam zaraz zaatakować. Podejrzewam że bije ode mnie ogromna moc, jaką
zresztą posiadam. Nie wnikam skąd ją mam, po rodzicach? Może i tak. Nie wiem,
nikt mi nigdy nie powiedział, a to nie jest najważniejsze.
Ogród rankiem wygląda naprawdę przepięknie.
Drzewa, krzewy, kwiaty lśnią niczym diamenty w promieniach słońca. Zapachy
zapierają dech w piersiach. A śpiewy ptaków oraz rozmowy innych dzikich
zwierząt są jak muzyka dla moich uszu. Uwielbiam poranki na zewnątrz. Uwielbiam
naturę. Uwielbiam to ponieważ… moi rodzice czuli to samo, a jato po nich odziedziczyłam.
Zostawili jakąś cząstkę siebie we mnie. Myślę, że dlatego nie jestem zła.
Zwyczajnie nie potrafię. W złości się unoszę, ale to nie znaczy, iż siedzi we
mnie zło. Często kieruje mną nienawiść, lecz nie przesądza ona o tym, że jest we
mnie zło. Ja o tym wiem, i wiem również, że te ich „geny” pozostaną we mnie na
zawsze, nigdy nie będę zła.
Moją uwagę zwróciło poruszenie na ekranie. Duch
sunął nad ziemią. Stanowczo za daleko Paure. Pewnie chce się wydostać. Zaczęłam
się głośno śmiać. Wszyscy jak na komendę na mnie spojrzeli. To był prawdziwy
śmiech, tak rzadko gości na moich ustach.
- On…On myśli, że się wydostanie. Naprawdę chce
uciec. Myśli, że mu się uda, że jesteśmy tacy głupi. Naprawdę duchu? Posmakuj
kłów mojego psa!
W tej chwili Paure rzucił się na istotę. Ten widok
był… piękny ale straszny zarazem. Rozległ się krzyk tak donośny że obudził
chyba cały zamek. Pies dorwał się do serca ducha. Ten z przerażeniem spoglądał
na swój koniec. Wiedział, że się zbliża. W tym momencie uświadomił sobie czemu tak
naprawdę go wypuściliśmy, jaki był głupi. Przerażenie ogarnęło go całego, a nie
mógł się bronić. Był w potrzasku. Pies szarpnął min naprawdę mocno i odskoczył
10 metrów w tył. Sekundę potem duch eksplodował na naszych oczach, ziemia się za
trzęsła, wydobył się okropny trzask i piękne białe światło, które na chwile wszystkich
oślepiło.
Natychmiast zbiegłam na dół zobaczyć czy wszystko
zniknęło. Czy ISTOTA nie zostawił po sobie żadnych śladów, żadnych pamiątek.
Paure do mnie podbiegł, polizał po ręce.
Przytuliłam go, dałam nagrodę- przekąskę. I poszłam sprawdzić co z miejscem wybuchu.
Tylko ja mogłam przytulić mojego psa, ta śmiercionośna broń słucha się tylko i wyłącznie
mnie. Pochlebia mi to. Po naszym duchu został czarny okrąg na ziemi, jest to
znak że wszystko czym był zniknęło. Pstryk i nie ma nic. Ucieszyłam się.
Powolnym już krokiem wróciłam do moich ludzi.
-Koniec, zniknął. Nasz problem rozwiązany ! Zło
tego ducha zniknęło bezpowrotnie.
Zaczęliśmy się cieszyć. Zabiliśmy go, a nie
czekają nas żadne konsekwencje. To był „wypadek” ISTOTY nawet gdyby chciały nic
na nas nie mają.
-Nie jestem do końca tego taki pewien.
Mark wpadł do pokoju. Dosłownie wpadł. Widać było,
że biegł całą drogę. Coś się stało, cholera coś się stało. ZNOWU. Podeszłam do
niego, złapałam go pod ramię i trzymałam. Chłopak mimo swojej wspaniałej
kondycji przebiegł naprawdę długi dystans w naprawdę szybkim tempie. Przewracał
się. Trzymałam go, musiałam żeby nie spadł.
-Wampiry.
Robi się niebezpiecznie naprawdę. Powiedział wampiry-
liczba mnoga. One rzadko pokazują się w grupach, bardzo bardzo rzadko. Cholera-
znowu.
- One, one są w mieście.
-Ile ich jest, Mark ! Mów szybko.- ledwo łapał
powietrze ale musiałam to wiedzieć, natychmiast.
-Nie mam pojęcia ile, może jeden. Przyjechał do
nas człowiek z miasta. Przekazał, że jego żona właśnie… właśnie zmarła. A na
szyi ma ślady po kłach. On już nie żyje, padł ze zmęczenia, strachu i tęsknoty,
przykro mi.
Przypomnieli mi się rodzice… oni też, też zmarli
przez wampira. Szukam go od długich 10 lat i w końcu znajdę, wiem że jestem
blisko. W tej chwili ogarnął mnie tak potworny gniew. Położyłam Marka na
kanapie a do reszty powiedziałam:
-Idziemy. Już !
____________________________________________________
Obiecany na dziś drugi rozdział wykonany !! Mama nadzieję, że się podobał ♥
Tak więc jak napisałam w poprzednim poście dodałam dziś 2 w ramach przeprosin ;)
postaram się dodawać rozdziały systematycznie, jednak niczego nie obiecuję, bo jak obiecuję to potem mi się nie udaje ;c
cieszę się również, że na blogu jest już prawie 2000 wejść *---* dziękuję naprawdę :D to mnie motywuje do dalszego pisania. To że komuś podoba się to co robię i to że ktoś jeszcze na mojego bloga wchodzi :D dziękuję !!!!!♥