poniedziałek, 18 listopada 2013

Te Amo

Rozdział 5

   Rozparłam się na wielkiej miękkiej kanapie i patrzę na telewizor. Kamery zostały włączone na mój rozkaz. Wszystko oprócz MOJEGO kawałka ogrodu rejestrują. Widzimy dosłownie każdą rzecz jaka się dzieje na naszym terenie. Paure za chwilę zostanie wypuszczony, martwię się o niego. Uwielbiam tego psa. Jednak wiem, że jest on specjalnie wyszkolony oraz ma magiczne moce. Poradzi sobie, musi. Jeżeli nie, to ja wkroczę do akcji. NIKT mnie nie powstrzyma. NIKT się nie ośmieli. NIKT nie ma wystarczająco dużo siły. Nie obchodzą mnie konsekwencje.
    Zaczyna się. Paure wypuszczony niby na zwykły spacer, tak ma to wyglądać. Chodzi, węszy. Jego orzechowe futro lśni w promieniach porannego słońca. Wygląda tak pięknie a zarazem groźnie. Wszyscy nas do siebie porównują. Mamy taki sam kolor włosów/futra, identycznie granatowo-czarne oczy. Gdy trzeba ostre pazury oraz kły. Wszyscy mówią, że gdy gotujemy się do ataku, wyglądamy olśniewająco pięknie, groźnie, przerażająco. Mówią, że razem jesteśmy nie do pokonania. Sądzę, iż to wszystko jest prawdą. Oprócz mojego wyglądu, nie wiem jak wyglądam kiedy mam zaraz zaatakować. Podejrzewam że bije ode mnie ogromna moc, jaką zresztą posiadam. Nie wnikam skąd ją mam, po rodzicach? Może i tak. Nie wiem, nikt mi nigdy nie powiedział, a to nie jest najważniejsze.
   Ogród rankiem wygląda naprawdę przepięknie. Drzewa, krzewy, kwiaty lśnią niczym diamenty w promieniach słońca. Zapachy zapierają dech w piersiach. A śpiewy ptaków oraz rozmowy innych dzikich zwierząt są jak muzyka dla moich uszu. Uwielbiam poranki na zewnątrz. Uwielbiam naturę. Uwielbiam to ponieważ… moi rodzice czuli to samo, a jato po nich odziedziczyłam. Zostawili jakąś cząstkę siebie we mnie. Myślę, że dlatego nie jestem zła. Zwyczajnie nie potrafię. W złości się unoszę, ale to nie znaczy, iż siedzi we mnie zło. Często kieruje mną nienawiść, lecz nie przesądza ona o tym, że jest we mnie zło. Ja o tym wiem, i wiem również, że te ich „geny” pozostaną we mnie na zawsze, nigdy nie będę zła.
   Moją uwagę zwróciło poruszenie na ekranie. Duch sunął nad ziemią. Stanowczo za daleko Paure. Pewnie chce się wydostać. Zaczęłam się głośno śmiać. Wszyscy jak na komendę na mnie spojrzeli. To był prawdziwy śmiech, tak rzadko gości na moich ustach.
  - On…On myśli, że się wydostanie. Naprawdę chce uciec. Myśli, że mu się uda, że jesteśmy tacy głupi. Naprawdę duchu? Posmakuj kłów mojego psa!
   W tej chwili Paure rzucił się na istotę. Ten widok był… piękny ale straszny zarazem. Rozległ się krzyk tak donośny że obudził chyba cały zamek. Pies dorwał się do serca ducha. Ten z przerażeniem spoglądał na swój koniec. Wiedział, że się zbliża. W tym momencie uświadomił sobie czemu tak naprawdę go wypuściliśmy, jaki był głupi. Przerażenie ogarnęło go całego, a nie mógł się bronić. Był w potrzasku. Pies szarpnął min naprawdę mocno i odskoczył 10 metrów w tył. Sekundę potem duch eksplodował na naszych oczach, ziemia się za trzęsła, wydobył się okropny trzask i piękne białe światło, które na chwile wszystkich oślepiło.
   Natychmiast zbiegłam na dół zobaczyć czy wszystko zniknęło. Czy ISTOTA nie zostawił po sobie żadnych śladów, żadnych pamiątek.
   Paure do mnie podbiegł, polizał po ręce. Przytuliłam go, dałam nagrodę- przekąskę. I poszłam sprawdzić co z miejscem wybuchu. Tylko ja mogłam przytulić mojego psa, ta śmiercionośna broń słucha się tylko i wyłącznie mnie. Pochlebia mi to. Po naszym duchu został czarny okrąg na ziemi, jest to znak że wszystko czym był zniknęło. Pstryk i nie ma nic. Ucieszyłam się. Powolnym już krokiem wróciłam do moich ludzi.
  -Koniec, zniknął. Nasz problem rozwiązany ! Zło tego ducha zniknęło bezpowrotnie.
   Zaczęliśmy się cieszyć. Zabiliśmy go, a nie czekają nas żadne konsekwencje. To był „wypadek” ISTOTY nawet gdyby chciały nic na nas nie mają.
  -Nie jestem do końca tego taki pewien.
   Mark wpadł do pokoju. Dosłownie wpadł. Widać było, że biegł całą drogę. Coś się stało, cholera coś się stało. ZNOWU. Podeszłam do niego, złapałam go pod ramię i trzymałam. Chłopak mimo swojej wspaniałej kondycji przebiegł naprawdę długi dystans w naprawdę szybkim tempie. Przewracał się. Trzymałam go, musiałam żeby nie spadł.
  -Wampiry.
   Robi się niebezpiecznie naprawdę. Powiedział wampiry- liczba mnoga. One rzadko pokazują się w grupach, bardzo bardzo rzadko. Cholera- znowu.
  - One, one są w mieście.
  -Ile ich jest, Mark ! Mów szybko.- ledwo łapał powietrze ale musiałam to wiedzieć, natychmiast.
  -Nie mam pojęcia ile, może jeden. Przyjechał do nas człowiek z miasta. Przekazał, że jego żona właśnie… właśnie zmarła. A na szyi ma ślady po kłach. On już nie żyje, padł ze zmęczenia, strachu i tęsknoty, przykro mi.
   Przypomnieli mi się rodzice… oni też, też zmarli przez wampira. Szukam go od długich 10 lat i w końcu znajdę, wiem że jestem blisko. W tej chwili ogarnął mnie tak potworny gniew. Położyłam Marka na kanapie a do reszty powiedziałam:

  -Idziemy. Już !



____________________________________________________



Obiecany na dziś drugi rozdział wykonany !! Mama nadzieję, że się podobał ♥
Tak więc jak napisałam w poprzednim poście dodałam dziś 2 w ramach przeprosin ;)
postaram się dodawać rozdziały systematycznie, jednak niczego nie obiecuję, bo jak obiecuję to potem mi się nie udaje ;c 

 cieszę się również, że na blogu jest już prawie 2000 wejść *---* dziękuję naprawdę :D to mnie motywuje do dalszego pisania. To że komuś podoba się to co robię i to że ktoś jeszcze na mojego bloga wchodzi :D dziękuję !!!!!♥







                                                  




















Te Amo

Rozdział 4


  -Co? Przecież ja nigdy…
  -Kochanie, nie denerwuj się. Jak mówiłam, sen może mieć i inne znaczenie. Jednak to najbardziej dawało mi o sobie znać. Wiesz, nie TY musisz tę wojnę rozpętać, lecz wydaje mi się, iż do choć jeden bitwy dojdzie.
  -Nie musi, postaram się temu jakoś zaradzić, ja nie mogę…- W tej chwili przypomnieli mi się moi rodzice. To jak mnie kochali, jaką miłością darzyli wszystko co ich otaczało. I tak to co robię już by im się nie podobało. Kieruje mną zemsta, oraz moje zdolności. Przy nich… przy nich nigdy bym ich nie odkryła. Przy nich… nie byłabym tym kim jestem. A jednak..
  Miranda zmierzwiła ręką swoje miedziane krótkie włosy i spojrzała na mnie przenikliwe brązowymi oczyma.
  -Wiem, że to dla Ciebie trudne. Wiem, że nie podoba ci się to co może się wydarzyć. Alę nie bądźmy głupie. Obydwie dobrze wiemy, iż nasze działania prędzej czy później doprowadziłyby do wojny. Nie możemy bezkarnie zabijać wszystkich istot które wkraczają w NASZ świat.
  -Owszem możemy a nawet musimy !- Wiedziałam do czego prowadzi ta rozmowa, ale nie potrafiłam przestać. Miranda spokojnie siedziała w swoim bujanym krześle. Zawsze była taka opanowana. Ja natomiast lubię być wybuchowa, cóż taka po prostu jestem. Jednak jest ona moją przyjaciółką i wiem że chce dla mnie jak najlepiej, muszę choć wysłuchać tego co ma do powiedzenia. Milknę i patrzę na nią. Daję jej do zrozumienia, że może mówić dalej.
  - Musimy to robić. Wiem –zamyka na chwilę oczy- musimy chronić przed nimi innych. Jednakże oni uważają się za lepszych od nas i myślą, że IM wolno. Kiedyś ich cierpliwość się skończy, a wtedy może dojść do wojny. Powinnaś się cieszyć ze swojego snu kochana. On daje nadzieję na wygraną, według niego to my będziemy silniejsi.
  -Dziękuję ja… Naprawdę dziękuję.- Czasami potrzebuję by ktoś przemówił mi do rozsądku. Tą osobą najczęściej jest Miranda. Jesteśmy w tym samym wieku, dlatego tak dobrze siebie rozumiemy. Obydwie mamy coś do załatwienia po TAMTEJ stronie i obydwie się nie poddamy. Dobrze jest wiedzieć, że jest na świecie ktoś kto doskonale cie rozumie i zarazem jest w stanie dla ciebie wszystko poświęcić.
    - Słuchaj. Dziś Paure rozprawi się z tym duchem. Czy chciałabyś to… zobaczyć ? Upewnić się, że nie spaprał roboty a po istnieniu TEJ istoty nie zostało śladu?- Musiałam zmienić temat, a Miranda i tak powinna wiedzieć o „przedstawieniu” jakie szykujemy. Oczywiście nie idziemy popatrzeć na to jak na pokaz w cyrku. Musimy się upewnić, że mój pies dobrze wykonał zadanie, a tym upierdliwym duchem nie mamy powodu się już martwić. Skrzywdził człowieka więc my też nie będziemy mieć dla niego litości.
-Z wielką chęcią, zobaczę jak zło umiera- uśmiechnęła się promiennie i pokazała swoje dołeczki. Uwielbiam patrzeć na jej uśmiech. Zawsze jest taki promienny, taki prawdziwy.    Moje uśmiechy często są wymuszane. Rzadko się śmieję, nie lubię tego. Dlaczego ja mam być szczęśliwa kiedy wiem, że nieopodal czai się ogromne zło? Staram się, okropnie się staram. Jednak jak wszystkie starania nie zawsze wychodzi.

  Miranda złapała mnie za rękę i razem poszłyśmy na „ucztę” jak zwykłyśmy nazywać królewskie posiłki jakie są tu podawane.




_______________________________________________________


kochani, ogromnie przepraszam za  długą nieobecność na blogu ;c Jednak jest to dla mnie naprawdę trudny okres ze względu na naukę.Udzielam się również w wolontariacie więc w weekendy też nie zawsze mam czas. ;c
Ponieważ siedzę teraz w domu chora znalazłam czas żeby coś napisać ;) a w ramach przeprosin dodam dziś jeszcze jeden rozdział,który mam już w połowie napisany ♥
Rozdziały nie będą dodawane częściej niż raz na dwa tygodnie ;c( może się zdażyć że nawet rzadziej za  co ogromnie przepraszam ;c ) ale będę się mimo wszystko starała pisać :D
kiedy trafi mnie wena mam mnóstwo pomysłów a akurat dziś mnie napadła XD
miłego czytania kolejnego rozdziału i jeszcze raz przepraszam ;c 

P.S. wybaczcie również, że rozdział taki krótki, ale jakoś nie potrafiłam napisać dłuższego ;c będę się starała jednakże nie rzadko mi to wychodzi ;c